Przepraszam za jakość zdjęć ale poszłam zbierać grzyby a nie robić zdjęcia więc miałam przy sobie tylko komórkę :(
Znalazłam 2 malutkie i trzeci większy ale nie zerwałam.
Może ktoś uzna mnie za naiwną ale ten grzyb jest od 1990 r. pod ochroną. Znam jednak jego smak z dzieciństwa. U nas nazywany był kozią brodą a prawidłowa nazwa to :siedzuń sosnowy ( szmaciak gałęzisty ). Wtedy znalazłam wielkości piłki nożnej :D - było co pojeść :)) a ten dużego jabłka :(.
Więc nie dość, że pod ochroną to nie było by czym się podelektować.
A las wyglądał nieciekawie , właściwie w granicach miasta
Nie znam się dobrze na grzybach więc zbieram tylko podgrzybki, prawdziwki i maślaczki.
Najwięcej było oczywiście .....
.........niejadalnych :D
Pomimo tego jednak udało się co nieco uzbierać do suszenia ....
....i do słoiczków :D
A takie urosły mi na podwórku :)))
A jak tam u Was, są grzybki ?. Bo u naszej Danutki cały październik są "grzybki" czyli zabawa na brązowo :)). Może tym razem zdążę :D
Witam Was dziewczynki bo jakoś nie wiadomo czemu ale chłopaków nie widzę :)))
Dziś tekstu minimum, więcej zdjęć :))
Końcowy efekt zabawy z konfiturami, tyle się namęczyłam a efektu tak mało :(
W zimie dołączą ciasteczka i kawusia, no albo herbatka. Ostatnio jednak zasmakowała mi kawa z odrobiną cynamonu, jeśli któraś lubi eksperymentować z kawą to polecam.
A teraz moje decoupagowe wypocinki, które powstały jakiś rok temu :))
czyli przemalowana stara taca i serwetnik , który wcześniej był ciemno brązowy:D
Na jasnym tle :)
Na ciemnym tle :)
I dziś na tym koniec :)
Życzę Wam kochane miłego popołudnia i sympatycznego wieczoru :)
i tak po krótkim gotowaniu , nocnym odstaniu wygląda efekt :)
No niestety ale zbyt wiele z tego nie wyszło :(, ale owoce nie zupełnie rozgotowane, takie jak lubię
( nawet w dzemie lubię kawałki owoców ) ale jednak jakby za " suchy "
I teraz informacja dla Danutki (czekam na przepis z płatków:D ) i tych bardziej zainteresowanych ,mała zmiana w PRZEPISIE : po zastanowieniu się nie dodałam cukru waniliowego.
Dodałam drugą szklankę cukru i sok z połowy cytryny. Z cukrem waniliowym zrobię może innym razem ale teraz chciałam sprawdzić prawdziwy smak. Cytrynę dałam, żeby przełamać smak no i poprawić kolorek, faktycznie zrobił się znacznie ładniejszy :D
Ponieważ jednak w misce została mi jeszcze spora porcja owoców zaczęłam innych kombinacji jak tu ułatwić sobie pracę na przyszłość :D
I tak oczyściłam owoce tylko z końcówek, mała rada : od strony kwiatu końcówkę lekko naciąć i oderwać tak , żeby od razu wyciągnąć te włoski, Nawet to bardzo łatwo idzie.
Mam nadzieję, że widzicie je bo nie umiem jeszcze dobrze robić zdjęć ( nowy aparat )
Wyszła mniej więcej taka sama ( wagowo ) porcja jak wczoraj.
I tu widać to o czy wczoraj pisałam czyli jak ułatwić sobie kilkakrotne płukanie małych owoców.
W misce woda, " pierzemy ręcznie " owoce, wyciągamy sitko i zmieniamy wodę. Wcześniej zawsze wkurzało mnie łapanie owoców a tak problem rozwiązany :D.
Jeśli już tak robicie to wybaczcie tego typu wzmianki :)
Zalałam dwoma szklankami wody,, żeby tylko były przykryte i gotowałam pod przykryciem 15 min i zostawiłam przykryte na 2 godz. , żeby lepiej zmiękły.Jeszcze nie dałam cukru - nie trzeba się martwić o przypalenie ).
I teraz ilustracja :)
Miękkie owoce na metalowe sitko i przecieranie, no niestety nie idzie lekko :(, mała rada, dawać małe porcje. I nie męczyć się za bardzo, potraktujcie bardziej jak rozgniatanie. Z sitka z powrotem do naczynia, dodać trochę wody dobrze wymieszać i dopiero teraz przecieranie czyli oddzielanie miąszu od pestek nie jest problemem.
I dopiero do tak przetartych owoców :
dałam 2 szklanki cukru, pogotowałam 10 min na małym ogniu dodałam sok z połowy cytryny i kolejne 10 min gotowania.
Do tak przetartych owoców dodałam te z wczorajszego dnia i wreszcie wyszło to co chciała :D.
Połączone pogotowałam jeszcze 15 min.
Acha, przy gotowaniu zaczął pojawiać się szum, malutko, leciutko ale jednak, łyżeczką zebrała :)
A tak widać , że już ładnie tężeje :D
Przez noc postoi w ganku bo tam jest chłodniej i jeszcze raz pogotuję przez 15 min i gorące do słoiczków.
Już są pyszne a jutro będą jeszcze pyszniejsze , jak jeszcze będą :D
Przepraszam, że tak długo, sama siebie nie posądzałam, że mogę tak przynudzać :)
Wszystkim a zwłaszcza tym , którzy dotrwali do samego końca życzę fajnej, udanej niedzieli :))
Ps
Zniecierpliwionym moim przynudzaniem obiecuję poprawę i powrót do rękodzieła :))
Na zakończenie dla tych co lubią troszkę muzyki ( od Serwusa :))
Jak do tej pory mamy piękna jesień :))
Nie miała baba kłopotu to zachciało się jej konfitury z róży :D
* Jednak na wstępie bardzo dziękuję tym, którzy zaglądają do mnie , są moimi obserwatorami i tym, którzy stają się moimi obserwatorami :)), mam nadzieję, że zostaniecie u mnie na dłużej :)
A teraz wracam do tematu :
dziś była piękna pogoda, i rano przy kawce ( jeszcze na dworze ) przyglądając się mojej dzikiej róży zastanawiałam się jak to możliwe, że ma więcej owoców niż miała kwiatów :)))))). Co prawda ma bardzo niepozorne kwiaty bo bardzo jasno różowe i pojedyncze ale w tym roku kwitła bardzo marnie , za to owoców ma wyjątkowo dużo. To jest bardzo stary krzak bo ma już 29 lat. Rośnie sobie jak chce i zasłania nieciekawą ścianę budynku gospodarczego.
Ale do rzeczy :
Patrząc na te czerwoniutkie owoce przypomniały mi się pączki z konfiturami różanymi.
To były pączki przez duże P. Piekła je babcia mojej przyjaciółki. Do tej pory Bardo Śląskie kojarzy mi się z cudownymi wakacjami i tymi pączkami :))
No i zachciało mi się takich konfitur !! :D
Decyzję podjęłam i zabrałam się za zrywanie tych smakowicie wyglądających owoców.
Robiłam to pierwszy raz i muszę przyznać, że zrywanie nie jest tak proste jak myślałam. Wyjątkowo mocno trzymają się gałązek, dużo łatwiej zrywa się agrest choć też ma kolce :(
Owoce są najlepsze po pierwszych przymrozkach. Jeśli zrywane są wcześniej to po obraniu i wypłukaniu można je wstawić na 1 godzinkę do zamrażarka.
U nas już tydzień temu był przymrozek ( sąsiad rano ściągał szron z szyb samochodu :D ) ,
Było to widać nawet na owocach , nie wiem czy jest to zauważalne na zdjęciu ale owoce lekko pomarszczyły się.
Teraz należy zaopatrzyć się w mały noży, malutką łyżeczkę i duuuuuużo cierpliwości
Ponieważ pogoda była śliczna " bawiłam się " z tymi różami na dworze.
Trzeba odciąć oba końce i ....
....najgorsza zmora to te pestki i " meszek ". Ręce zaczynają się coraz bardziej lepić a meszek zaczyna lekko kłuć:/.
No i jak ten świstak : człowiek sobie siedzi i dłubie te smakowite różyczki :D
Jak już ta czarna robota skończona trzeba dobrze wypłukać, kilka razy, żeby do końca pozbyć się tego kującego meszka. Ja po pierwszym płukaniu wstawiłam durszlak z owocami do miski, potem wystarczy podnieść durszlak i zmienić wodę w misce ( szkoda, że nie zrobiłam zdjęcia ), nie trzeba łapać i przerzucać owoców, mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi :)
Przepis:
0,5 kg (obranych) owoców
2 szklanki wody
2 szklanki cukru
1 cukier waniliowy
Zagotować wodę dodać 1 szklankę cukru i owoce , Gotować na wolnym ogniu, żeby zmiękły.
Ja na początku pogotowałam ( ok 15 min bez cukru) i dopiero później dodałam cukier.
Gotować w garnku o grubym dnie. Ja jeśli wiem, że może coś lubi przyklejać się do dna to szczelnie przykrywam pokrywka i jeśli nawet się przyklei to i tak nie przypali ( typu zepter itp)
Pogotowałam jeszcze 15 min i odstawiłam w chłodne miejsce do jutra
No i jutro nastąpi ciąg dalszy :D
Za rękodzieło zabiorę się jak skończę zabawę z tymi konfiturami :P